Czy uważasz, że to zwykłe zdania? Czy zdajesz sobie sprawę, w jaki sposób działają?
Słowo ma w sobie ogromną moc kreowania i zmieniania rzeczywistości. Raz wypowiedziane jest w stanie spowodować całą lawinę następujących po sobie zdarzeń. Niektóre z nich zapamiętujemy na zawsze. Niektóre z nich nas zmieniają. Niektóre ranią. To ostatnie wydaje się stwierdzeniem nie do końca prawdziwym. W jaki sposób można zmierzyć cierpienie zadane werbalnie? Czy rzeczywiście jest porównywalne z tym fizycznym? I czy mówiąc, możemy coś lub kogoś zniszczyć?
Chyba każdy z nas wrócił kiedyś z podwórka zalany łzami, żaląc się mamie: ,,Ona mnie przezwała...” Teraz wspominamy takie sytuacje z uśmiechem i nie widzimy w nich problemu. Ten jednak nie znika. Obelga rzucona w naszą stronę, fałszywe oskarżenie, szydzenie z naszego koloru skóry, wyznania, orientacji seksualnej, boli niejednokrotnie bardziej, niż uderzenie w twarz. Czujemy się ofiarami, nie wiemy, jak się zachować w takiej sytuacji. Mamy ochotę rzucić się na tę osobę z pięściami, albo rozpłakać się. Zastanawiamy się, dlaczego to tak strasznie zabolało. To doskonałe przykłady na to, jak słowo wychodzi ze swej pierwotnej roli i zaczyna żyć, tworzyć rzeczywistość, przekształcać ją i formować. Zmienia życie ludzi, wywołuje skrajne emocje, konkretne czyny. Może być bronią, ,,narzędziem zbrodni”, ciosem. Może niszczyć, ranić, a nawet zabijać. Nie ma już wątpliwości, co do jego potencjału. Jest zatem formą przemocy, może nawet groźniejszą niż fizyczna.
Poznajemy świat i uczymy się go za pomocą języka. Jest on jak szyba, przez którą patrzymy na różne zjawiska. Nie zdajemy sobie z tego sprawy, ale widzimy tylko to, co jesteśmy w stanie jakoś nazwać. ,,Język utrzymuje ciało nie dlatego, że w jakimś sensie żywi je bądź powołuje do życia. Chodzi raczej o to, że społecznie określone istnienie ciała staje się w ogóle możliwe jedynie dzięki jego interpretacji w ramach języka.” [1] Bycie przezwanym to pierwsza forma językowego zranienia, jakiej doświadczamy. To ingerencja w naszą tożsamość, na którą nie umiemy się zgodzić. Kiedy rodzi się dziecko, rodzice nadają mu imię. Analogicznie – przezwanie kogoś, to nadanie mu imienia, a tym samym demonstracja władzy. Inaczej jest z groźbą – to z kolei zwizualizowana przyszłość, opisana, rzecz jasna, za pomocą języka. Lęk i strach pojawiają się już przez samo wyobrażenie sobie sytuacji, w której nigdy nie chcielibyśmy się znaleźć. A skoro, ktoś obiecuje lub przysięga, że zrobi nam coś złego, dlaczego nie mielibyśmy w to uwierzyć?
Zastanawialiście się kiedyś, kto wymyślił słowo pedał? Albo inaczej: kto użył go po raz pierwszy w obraźliwym kontekście? Nie jesteśmy w stanie tego ustalić. Tak jak nie jesteśmy w stanie ustalić, dlaczego te, a nie inne słowa tracą swoje pierwotne znaczenie, by zamienić się w wulgaryzm. Pewne jest jedno: słowo, które nie ma autora, jest powtarzane chętniej i częściej, ponieważ żaden z wypowiadających nie czuje się za nie odpowiedzialny. Obelga jest ,,jedynie” powtórzeniem popularnego zwrotu, którego przecież używają wszyscy.
Moc słowa jest bagatelizowana. Powiedzieć komuś: Zabiję Cię, to przecież nie to samo, co kogoś zabić. To, że kobieta zostaje nazwana słowem na ,,k”, nie oznacza jeszcze, że się prostytuuje. Takie są schematy myślenia. Jedną z najbardziej rozprzestrzeniających się ,,chorób” naszego społeczeństwa jest nieświadome używanie języka, do którego na stałe weszły już wulgaryzmy. Jak wynika z badań CBOS-u ,,Prawie dwie trzecie [Polaków] (62%) posiłkuje się przekleństwami w sytuacjach stresu, zdenerwowania – ogólnie rzecz biorąc pod wpływem silnych emocji, być może również pozytywnych. Co dziewiąty respondent (11%) deklaruje, że używa niecenzuralnych wyrazów w celu „dookreślenia”, dosadnego ujęcia elementów swojej wypowiedzi. Ogółem zdecydowana większość Polaków włącza do swojego codziennego języka wulgarne słowa.” [2]Nie znalazłam wyników badań, które mówiłyby, ilu z nich potrafi określić znaczenie tych słów, ale podejrzewam, że byłby to niewielki procent.
Zatem nie ograniczam się tylko do stwierdzenia, że ktoś, kto grozi, oskarża, obraża, chce dokonać przemocy, tak samo jak ten, który napada z nożem na ulicy na niewinnego człowieka. To przede wszystkim ten, kto nie zdaje sobie sprawy z tego, co mówi. Widzi, że jego słowa ranią, więc używa ich tylko po to, aby zadać cierpienie. Być może chce się za coś zemścić, zyskać przewagę albo zwyczajnie zdobyć popularność.
Nasze ciało jest zdolne do regeneracji i uzdrowienia, zranione uczucia nie. Mimo to, krzywdzące słowa są wypowiadane stale i często. Stają się sposobem na wymierzanie sprawiedliwości i demonstrowanie siły. Co więcej, obrazy takiej przemocy budzą zainteresowanie, przykuwają uwagę, zyskują poklask. Nie ma sposobu na pozbycie się tego zjawiska. Żadne zakazy ani cenzura nie są w stanie go powstrzymać. Nikt nie potrafi opisać ani udowodnić bólu zadanego werbalnie. Nie podam więc żadnej recepty, jak sobie z tym radzić. Zwracam jedynie uwagę na to, że każde wypowiedziane słowo ma znaczenie, którego nie można zbagatelizować. Zastanówmy się, co, kiedy i do kogo mówimy. Do tej refleksji niech skłoni nas jednak coś optymistycznego:
,,– Powiedz, Puchatku – rzekł wreszcie Prosiaczek – co ty mówisz, jak się budzisz z samego rana?
– Mówię: „Co też dziś będzie na śniadanie?” – odpowiedział Puchatek. – A co ty mówisz, Prosiaczku?
–Ja mówię: „Ciekaw jestem, co się dzisiaj wydarzy ciekawego”.
Puchatek skinął łebkiem w zamyśleniu.
– To na jedno wychodzi – powiedział.” [3]