Uciekałeś kiedyś przed swoimi myślami? Tak, właśnie przed nimi. Przed tymi, które najpierw niewinnie wkradają się za piedestał twojej świadomości, aby potem z ukrycia wyskoczyć i osaczyć, a gdy już zajmą całą twą świadomość - usidlić... i nie puścić.
Kiedy dasz się złapać im pierwszy raz, doznajesz szoku. Oto właśnie twój organizm zbuntował się przeciwko Tobie, organizując zamach stanu i próbując zrzucić cię z należnej pozycji. Kiedy w końcu ostatkiem sił, ostatkiem dawki adrenaliny udaje ci się uciec - zbiegasz ze wzgórza swego jestestwa i chowasz się w najciemniejszym zakamarku swej duszy. To od ciebie zależy czy stamtąd wyjdziesz cało, czy nie zachłyśniesz się sobą w takim wydaniu. Czy nie pochłonie cię otchłań mroku i zła tak realnego, że trudno w to uwierzyć. Macki mroku są silne i bezwzględne. Tylko czekają, aż się zbliżysz. Nie potrzebują twego przyzwolenia. Wystarczy im sama twoja bliskość i istnienie. I gdy resztką godności wynurzasz się z cienia, spoglądasz wokół roztrzęsiona, wyczulona, wrażliwa na każdy ruch i szmer, najmniejszy ruch powietrza. Wiesz, że w każdej chwili mogą zaatakować.
Jednak przed sobą nie uciekniesz...
Takie starcia powodują zagłębianie się coraz bardziej w swoje jestestwo, zaglądanie w coraz to nowe warstwy swej pamięci, świadomości, swego bytu. To, co tam znajdziesz, mimo iż znane, potrafi nieraz przestraszyć, zadziwić a nawet zaatakować w najmniej oczekiwanym momencie. Dopada cię i ostatnią rzeczą jaką pamiętasz jest ciężar smaku wspomnień, który przygniata wielokrotnie bardziej niż mogłoby się wydawać.
Myślisz, że panujesz nad sobą? Że jesteś panem siebie samego? A co jeśli ci powiem, że ty sam dla siebie jesteś największą i jedyną pułapką? Że ludzie nie mogą cię zabić. Ani gestem, ani słowem - nawet czynem. Ale zabić siebie potrafisz ty sam. Znasz swoje słabości najlepiej ze wszystkich i czasem nieświadomie w nie atakujesz, osłabiając fortecę zbudowaną wokół ran. Jesteś zagrożeniem a jednocześnie jedynym ocaleniem dla samego siebie.
Czułeś kiedyś drogi czytelniku, że jest ci niewygodnie we własnym ciele? Że najchętniej wyniósłbyś się z niego, bo jest jakby za ciasne, nieswoje. Czujesz je nazbyt wyraźnie, zaczyna ci to przeszkadzać. Gdy dotykasz - jest nie twoje. To dziwne uczucie dopada znienacka. Ze zdziwieniem oglądasz się w lustrze, zastanawiając się, czy nadal jesteś sobą. Paradoksalnie czujesz się uwięziony w swoim ciele i za wszelką cenę pragniesz się z niego uwolnić. Powoli zaczyna ci przeszkadzać. Zaczyna być twoim wrogiem...
Od tego uczucia najszybciej do myśli o zakończeniu podróży. Powoli gdzieś z tyłu głowy kiełkuje maleńka idea samobójstwa. Zaczyna swym ciernistym pędem oplatać kolejne neurony i wbijać swe nieczułe, niemożliwe do zidentyfikowania początkowo, kolce, zatruwając myśli jadem obojętności. Gdy zaczynasz dostrzegać, że przestało ci zależeć na czymkolwiek, że nawet Bogu w twarz bluźnisz, a Bycie nie ma najmniejszego sensu. Że jest nudne i pozbawione smaku - roślina wysysa z ciebie soki życia jak pasożyt.
Jest tylko jedno niebezpieczeństwo. Za rogiem tej obojętności czekają tylko dwie drogi. Albo pozwolisz, by pochłonęła cię twoja ciemna strona i pokierujesz swym losem, spadając w dół - w otchłań bez dna, wypełnioną cierpieniem, żalem i opuszczeniem. ALBO zdobędziesz się na odwagę, by stanąć do walki z samym sobą. Ze zdradliwością swego umysłu, z brakiem stabilności, z opuszczeniem, niezrozumieniem ludzi – nawet tych najbliższych, z brakiem zaufania do samego siebie. Jest to droga ciężka, czasem jak przez mękę. Wyboista, usłana ciernistą powłoką zniechęcenia, braku sił, strachu, a przede wszystkim niemożności określenia celu. Bo tak naprawdę o co wtedy walczysz, skoro na niczym ci nie zależy?
Cokolwiek wybierzesz, będzie to twój wybór, za który z całą powagą człowieczeństwa będziesz odpowiedzialny. Dopiero bowiem spotykając się nad przepaścią - w skrajności swego bytowania, możemy ocenić kim jesteśmy i dokąd prowadzimy siebie samych.