Nigdy tu nie wracaj

Drzwi skrzypnęły przeraźliwie, kiedy Anthony otworzył je i niepewnie wszedł do holu bardzo starego domu. Budynek miał ponad dwieście lat, bo wybudowano go w 1826 roku, o czym informowała kamienna tablica wmurowana w podłogę ganku…

 – Kati? – zawołał, ale z gardła, zamiast krzyku, wydobył mu się cichutki szept. W domu było przeraźliwie zimno. Każdy oddech chłopca natychmiast zamieniał się w białą mgiełkę, która w mdłym świetle księżyca, zdawała się migotać jasno na tle gęstej ciemności panującej we wnętrzu domostwa.

Anthony stał przez chwilę, walcząc ze sobą w duchu. Czy wejść do tego przeklętego dworu, żeby szukać głupiego kota siostry? Czy lepiej zniknąć i zostawić zwierzaka na wieczne potępienie? W końcu cały budynek wyglądał jak jeden wielki katafalk – czarny, zwalisty, z dwoma wieżami sterczącymi po przeciwległych stronach… Kot na pewno znalazłby tu spokój na wieki wieków… „Cholera!” – pomyślał Anthony ze złością – „Że też dałem się namówić na tę idiotyczną wycieczkę! Trzeba było zostać u ciotki i jeść kiełbaski przy ognisku!”. Poczekał jeszcze z minutę, po czym cofnął się i zdecydowanym ruchem szarpnął za klamkę, zatrzaskując za sobą drzwi. Gdy znalazł się z powrotem na ganku poczuł, jakby nagle wrócił do świata żywych. Wiatr owiał mu twarz, a nietoperz, który przeleciał gdzieś wysoko, stanowił cudowny dowód na to, że (choć obrzydliwy) jest z całą pewnością żywy, z bijącym sercem pod oślizgłym futerkiem!

Anthony chyba jeszcze nigdy tak nie cieszył się na widok żadnego zwierzęcia… Te parę minut, które spędził w obskurnym starym holu, wydały mu się teraz wiecznością. Ciągle czuł na dłoniach zimno, a stopy w zdartych tenisówkach nawet lekko mu zdrętwiały.

– Anna! – krzyknął – Zostawmy tego kota! Nie warto się tu kręcić! Wracamy!

Cisza. To wszystko, co usłyszał w odpowiedzi. Nawet echo nie powtórzyło jego słów…

– Anno Gortem! Wracaj! – spróbował jeszcze raz, choć miał coraz gorsze przeczucia. Nic. Totalnie nic. Nawet wiatr przestał nagle wiać. Niebo leżało czyste, nieruchome, jak czarna kopuła w grobowcu, oglądana od środka… I nagle…

– …wracaj! Nigdy tu nie wracaj!... – Anthony usłyszał mrożący krew w żyłach szept…

– Ej! Siostra! Nie wygłupiaj się! – chłopak próbował obrócić wszystko w żart. Ale nie było mu do śmiechu. Na palcach zszedł z dwóch upiornych kamiennych schodków prowadzących na ganek i powoli ruszył w stronę żelaznej bramy.

– Nie wracaj… – znów ten sam szept, który, choć ledwie słyszalny, zdawał się zagłuszać wszystko dookoła. Anthony zerknął za siebie i aż wstrzymał oddech. Na dachu starego dworu zobaczył zarys postaci w długiej pelerynie. To nie mogła być Anna. Ona uwielbiała rozwleczone spodnie dresowe, a włosy splatała w dwa sterczące warkocze… Nie. To był… ktoś, bardzo dziwny… „Co jest do cholery?” – pomyślał Anthony – „Przecież duchy nie istnieją! To jakaś ściema!”… Ale im dłużej wpatrywał się w ciemność, nabierał coraz większej pewności, że facet na dachu to nie przywidzenie. Co za szaleniec! Żeby po ciemku łazić po zapadającym się dachu! Przecież może… Anthony chciał dodać w myślach: „spaść”, ale nie zdążył, bo właśnie w tej chwili mężczyzna rzucił się w dół i z łoskotem wpadł do wnętrza dwustuletniego dworu. Chłopaka zamurowało. W głowie błysnęły mu dwie myśli. Pierwsza – „Uciekaj stąd, idioto!”. Druga – „A jeśli ten facet się zabił?”. Anthony sam siebie zadziwił, bo zamiast rzucić się ku bramie (co zrobiłby każdy rozsądny człowiek), on pobiegł w przeciwnym kierunku.

Wpadł na ganek, pchnął drzwi i… runął jak długi, wzbijając przy okazji olbrzymi tuman kurzu… „Kurczę!” – pomyślał, dusząc się od kaszlu – „Dlaczego ja zawsze muszę zaliczać glebę?”. Ale nie było czasu na szczegółową analizę bezpośredniej przyczyny upadku, to jest fałdy na starym wyblakłym dywanie. Anthony wstał, masując sobie łokieć, i zagłębił się w czerń. Minął spróchniałe schody prowadzące na piętro i skręcił w prawo. „Facet stał dokładnie na środku dachu, musiał więc spaść gdzieś w centralnej części domu” – myślał.

– Anna! – Anthony co jakiś czas wołał siostrę, ale ciszy wokół nie przerywał żaden dźwięk, oprócz odgłosu kroków chłopaka, mijającego kolejne pokoje.

Dziwny to był dom. Pomimo panującej ciemności dało się zauważyć, że wszystko wokół nadal stoi lub wisi na swoim miejscu, być może tak samo, jak przed dwustu laty… „Jak to możliwe, że nie wynieśli mebli, albo chociaż co cenniejszych rzeczy?” – zastanawiał się. Przystanął na chwilę, żeby wziąć do ręki zakurzony świecznik. „To lite srebro” – stwierdził – „Pod palcami czuję próbę wybitą przez jubilera… Jakim cudem to się tu ostało? Nie wierzę, żeby po wyjeździe właścicieli nikt tu nie zajrzał. Przecież już sama służba…” – wtem zamarł, wstrzymując oddech.

W pokoju przed nim ktoś chodził. Ale to nie były kroki Anny. Ona stąpa leciutko, jakby zawsze się gdzieś spieszyła, jakby biegła, ciągle spóźniona. A te kroki były powolne, lecz stanowcze. Jakby ktoś był już bardzo stary i zmęczony albo nosił wielki ciężar i nie mógł oderwać stóp od ziemi…

Drzwi otworzyły się same i Anthony zobaczył faceta z dachu. Był bardzo blady, jego twarz odcinała się bielą od czarnego garnituru i długiej czarnej peleryny. Oczy patrzyły przed siebie, ale tak, jakby nie widziały świata, a szyja…

– Pan krwawi! – zawołał Anthony, zanim zdołał się powstrzymać. Rzeczywiście. Na szyi mężczyzny lśniła szkarłatna szrama. Stróżka krwi spływała na czarną koszulę, ale to zdawało się nie robić na dziwaku żadnego wrażenia.

– Nic pan sobie nie złamał? – Anthony zadał kolejne bezsensowne pytanie.

– Nie! – to słowo wykrzyknęła Anna. Wtedy brat ją zauważył. Stała bez ruchu pośrodku dawnej sali balowej. Przez dziury w dachu księżyc oświetlał jej bladą, wystraszoną postać. Wyglądała jak ze starego filmu. Nosiła długą czarną suknię, a w opuszczonej, jakby zdrętwiałej, ręce trzymała zakrwawiony nóż. Włosy miała rozpuszczone, oczy zasłonięte aksamitną wstęgą. Z szramy na jej ramieniu skapywały na podłogę krople krwi, odmierzając kolejne, być może ostatnie uderzenia jej serca…

– Nie, Anthony! – powtórzyła rozpaczliwie – Uciekaj! On jest… – ale nie dokończyła, bo krwawiący mężczyzna odwrócił się w jej stronę i krzyknął:

– Aspazi silencio magnifice! Na kruki nocne, milcz! – po czym dodał szyderczo – Moja kochana bratowo… wiem, że od zawsze lubiłaś tych, eh, nędznych śmiertelników, ale ja… no cóż, ja jestem inny i nie pozwolę ci drugi raz popełnić hańbiącego błędu!

Anna, słysząc słowa zaklęcia, umilkła, a Anthony z przerażeniem zrozumiał, że oto stoi przed nim najprawdziwszy …

– Hrabia John Martin Alexander Wortsworth, ostatni z rodu, jedyny prawowity spadkobierca dworu, pan tej ziemi, któremu należy się hołd! – świszczącym szeptem odezwał się mężczyzna w pelerynie, a jego białe, chyba wampirze, kły błysnęły w mroku.

– Ja… – wyszeptał Anthony…

– Milcz, nędzny prochu! – z wściekłością krzyknął Wortsworth – Nie jesteś godzien, by stąpać po tych pokojach! Nie masz nawet prawa mówić do mnie i patrzeć mi w twarz! Na kolana!

Anthony poczuł, jak jakaś nieziemska siła przygina go do ziemi. Chciał się jej oprzeć, ale na nic to się zdało. Uderzył w podłogę z głuchym łoskotem i poczuł piekący ból w kolanach.

– To jest twoje miejsce! – wyszeptał szyderczo dziwak – A ty – zwrócił się do dziewczyny – ty, Anno Bergheim, poniesiesz wreszcie należną ci karę.

Anna, ze strachu bądź pod wpływem czarów, nie mogła się poruszyć. Hrabia podszedł do niej i wyjął z jej ręki nóż.

– Taka jak kiedyś… – powiedział szyderczo – zawsze lubiłaś proste rozwiązania. Jak zranić, to nożem, jak wyjść za mąż, to za szlachetnie urodzonego! Za mojego brata!

– Ja nie mam męża – błagalnie wyszeptała Anna – ja nigdy…

– Nie masz! – hrabia zaśmiał się upiornie – Bo go zabiłem! Zabiłem mojego nędznego brata, który tak jak ty, spoufalał się z nędzarzami! Hańba! – krzyknął.

– Ale to moja siostra, Anna Gortem – wyszeptał z kolan Anthony – ona nie…

– Wiem, że to twoja siostra Anthony – przerwał mu hrabia – Ale cóż to? Zmieniliście rodowe nazwisko na pospolite „Gortem”? Czyżby rodzina Bergheim nie mogła dłużej was znieść? Takich nieznośnie dobrych i takich odrażająco hańbiących? He, he… czy mnie to dziwi?

– Gortem to nazwisko naszych rodziców… Ja nie wiem, kim jest Anna Bergheim… – powiedziała cicho Anna, a spod czarnej wstęgi zasłaniającej jej oczy spłynęły łzy.

– Znowu kłamiesz, nędzna kreaturo! – wrzasnął Wortsworth, a dziewczyna zadrżała ze strachu – Powinienem cię zabić już wtedy, w dniu ślubu. – powiedział – Zasługujesz na śmierć. Tak się zniżyć, tak zhańbić! Pomagać nędzarzom! Przyjmować ich na pokojach! Karmić! Uczyć! Tfu! – splunął jej w twarz – Ale śmierć, choć spóźniona, i tak cię znalazła…

– Co ty chcesz jej zrobić!? – krzyknął Anthony, który w głowie miał tylko jedną myśl: jak się stąd wydostać? Jak uciec od tego szaleńca?

– Milcz! – hrabia przyskoczył do niego i uderzył go w twarz, a ponieważ w ręce nadal trzymał nóż, z policzka chłopaka trysnęła krew. Anthony z okrzykiem bólu zwalił się ciężko i uderzył głową o posadzkę. Stracił przytomność. Anna, choć tego nie widziała, zapłakała rozpaczliwie, słysząc jak jej brat upada.

– Dość – powiedział Wortsworth, dysząc z wściekłości – Teraz dokończę to, czego nie zrobiłem w 1846 roku… Tyle lat czekałem… Wtedy… w noc po weselu… – hrabia zapatrzył się w księżyc prześwitujący przez dziurawy dach.

– … wtedy – dokończył – pokłóciłem się z ojcem. On bardzo popierał wasze małżeństwo. Zachwycał się tobą, Anno. Że jesteś taka dobra, że pomagasz biedocie… Był żałosny. On, pan, dziedzic tytułu, bogacz… pokochał jak własną córkę kogoś takiego jak ty… Nie. Nie mogłem tego znieść. Wykrzyczałem, że jest nędznikiem. Że nie jest godzien tytułu hrabiowskiego. Uderzył mnie w twarz. Hm… skończony głupiec.

Tu Wortsworth zamilkł na chwilę. Przeniósł wzrok z księżyca na nóż, który nadal trzymał w zaciśniętej pięści.

– Głupiec… – mruknął i dodał z zimną obojętnością: – Zabiłem go. Spojrzałem mu w oczy i zabiłem. Nóż przeciął mu serce na pół… Ale on przeklął mnie… Wykrztusił: „Nigdy tu nie wracaj!”, po czym zamilkł na wieki… Wtedy do pokoju wszedł lokaj… zobaczył mnie z zakrwawionym nożem, z plamą krwi na garniturze… Czarnym, bo dla mnie ten ślub był pogrzebem. Pogrzebem rodowej dumy… Sługę też musiałem zabić. Ale lokaj to tylko lokaj… Żałosny mieszaniec krwi… Wbiegłem na górę. Mój brat zasłonił cię, Anno… zraniłem cię tylko w ramię! Tak jak dziś!– hrabia zaśmiał się upiornie.

– Twój mąż zginął na miejscu… – powiedział – ale on, tak jak ojciec, też umierał zbyt powoli! Zdążył rzucić na odchodnego: „Anno, nigdy tu nie wracaj!”… Wybiegłaś na dach… Księżyc świecił tak jak dzisiaj. Ruszyłem za tobą. Stąpałem ostrożnie, ale miałaś szczęście! Spadłem, kiedy byłem dokładnie w połowie… Upadłem tu, w sali balowej. Straciłem dech. Służba rozpierzchła się, w domu zostało dwóch nieżywych i ja. Myślałem, że to już koniec. Ale przysiągłem sobie, że poniesiesz karę. Jeśli nie od razu, to w przyszłym życiu… Nie miałem siły się poruszyć. Mocno krwawiłem… i wtedy… Ktoś wszedł do domu… słyszałem tylko ciężkie kroki. Nagle poczułem straszny ból… Gdzieś blisko siebie usłyszałem szatański śmiech. Potem straciłem przytomność. Nie wiem jak długo tu leżałem… Kiedy się obudziłem, noc nadal trwała. Zrozumiałem, że minęły dwie, może trzy doby, bo księżyc był w innym miejscu na niebie niż w przeklętą noc wesela… Nie czułem już bólu po upadku. Wstałem. Powlokłem się do swego pokoju, zdjąłem pelerynę… w piersi miałem wbity nóż. Ten sam, którym chciałem zabić ciebie! Widocznie w czasie upadku musiałem skierować ostrze w swoją stronę… A mimo to żyłem… Na szyi miałem zaschniętą krew. Kiedy chciałem ją wytrzeć, wyczułem coś, jakby ugryzienie… Wcześniej nie wierzyłem w wampiry, duchy… Ale oto stałem się jednym z nich… Czy tamtej nocy zostałem przeklęty? Nie! Stracony byłem już dawno… mrok w sercu nosiłem wiele lat przed moją śmiercią… to jest… narodzinami… Wtedy, wyciągając nóż z serca, poczułem, że dostałem… szansę. Mogłem dokończyć zemsty. Ale… – Hrabia westchnął ciężko, spojrzał na drżącą Annę.

– To przez ciebie. – wycedził przez zęby, a wampirze kły zalśniły bielą – Przez ciebie straciłem dawne życie! Wampir dziedzicem dworu? Ha! Niby jak? Musiałem uciekać, a klątwy ojca i brata spełniły się! Nie mogłem tu wrócić! Nie mogłem! Bo niby jak? Jako nieżywy? I do tego zabójca? – uderzył Annę w twarz – Ale nie byłbym sobą, gdybym nie spróbował… – Wortsworth podszedł bliżej do płaczącej dziewczyny.

– Więc wróciłem, wbrew klątwom. Ale nie należałem już ani do żywych, ani do umarłych… Od tamtej pory snuję się pomiędzy dwoma światami, tropiąc ciebie. Słońce mnie zabija, księżyc nie daje ulgi. Nie znam przyszłości, ale pamiętam przeszłość. Można mnie zranić, tak jak ty nieudolnie próbowałaś, ale nie poczuję bólu. Za to mogę bezkarnie zabijać! I nie rezygnuję z tego jedynego przywileju, jaki mi pozostał… Po dwustu latach w końcu poszczęściło mi się… Bo ty też złamałaś zakaz, Anno. Wróciłaś tu… na swoją własną zgubę…

Ostatnie słowa hrabia wypowiedział ledwie słyszalnym szeptem. Chwilę później chwycił Annę za włosy, a jego kły, jak dwa srebrne noże rozerwały żyły na szyi dziewczyny. Anna krzyknęła z bólu, ale jej krzyk zagłuszył okropny wrzask hrabiego…

***

Zegar na wieży ratusza wybijał południe. Lipcowe słońce oślepiało swym blaskiem i bezlitośnie wdzierało się wszędzie tam, gdzie próbował ukryć się chłodny, mroczny cień… Anna powoli otworzyła oczy. Widziała wszystko jak przez mgłę… Nie wiedziała gdzie jest i jak się tu znalazła. Spróbowała poruszyć głową, ale poczuła straszny ból w szyi… Wtedy pamięć wróciła. Dziewczyna, mimo bólu, z krzykiem poderwała się ze szpitalnego łóżka.

– Już dobrze siostrzyczko! – Anthony z opatrunkiem na policzku uśmiechnął się do niej krzepiąco, a czarna jak noc kotka Kati mruczała niewinnie w swoim transporterku – Jesteś bezpieczna Ann…

– Gdzie jestem? Gdzie rodzice? – Anna nadal drżała ze strachu.

– Jesteś w szpitalu, rodzice rozmawiają z lekarzem, ale wszystko już dobrze. Szwy zdejmą ci za miesiąc, może dwa, ale nie powinnaś nawet mieć dużej blizny…

– To był wampir! – krzyknęła dziewczyna – Myślał, że jestem tą samą Anną sprzed wieków! Chciał mnie zabić!

– Ale zaszkodziły mu promienie UV i teraz jest już zupełnie nieszkodliwy. – Anthony silił się na uśmiech, choć nie przyszło mu to łatwo.

Anna powoli opadła na poduszki.

– Miałeś rację… – przyznała – Ta wycieczka z kotem, to była głupota… Już nigdy tam nie wrócę. I wiesz co? – westchnęła – Mam do ciebie, braciszku, tylko jedną prośbę.

– Jaką? – zapytał Anthony, choć przeczuwał, co za chwilę usłyszy.

– Nigdy tam nie wracaj!

Chłopak w odpowiedzi uścisnął rękę siostry. Zrozumieli się bez słów.

I tylko zielonooka kotka zamruczała szyderczo.

Kontakt: j.sapa@wp.pl Wykształcenie: Studentka II roku studiów magisterskich na kierunku Filologia polska na Uniwersytecie Śląskim w Katowicach. W ramach studiów realizuję dwie specjalności: nauczycielską oraz specjalność literaturoznawczą. Mam również dyplom ze specjalności Dziennikarstwo i komunikacja kulturowa, którą – oprócz sp. nauczycielskiej – ukończyłam na studiach licencjackich na UŚ-iu. Zainteresowania: Zainteresowania naukowe rozwijam na spotkaniach kół naukowych: Koła Naukowego Romantyzmu UŚ oraz Koła Teorii Literatury UŚ. Interesuję się literaturą polskiego romantyzmu (zwłaszcza mickiewiczowską) oraz poezją polską z lat 1968- 1989. Jak każdy rasowy Filolog, bibliotekę traktuję niemal jak dom, choć z moim zamiłowaniem do czytania, konkuruje – równie silna – chęć tworzenia własnych tekstów. (...)


Pomoc psychologiczna

Studenci i Doktoranci Uniwersytetu Śląskiego mogą korzystać z bezpłatnego wsparcia psychologicznego i poradnictwa w Centrum Obsługi Studenta.

Skontaktuj się ze specjalistami w następujących obszarach:

W celu ustalenia terminu indywidualnej konsultacji psychologicznej prosimy o kontakt drogą elektroniczną lub telefonicznie.